Wednesday 30 May 2012

Klasa na obcasach

Zeby zablysnac klasa i trzema dychami poszla Lou do pracy na niebotycznych obcasach. Dopoki praca obejmowala siedzenie za biurkiem i rozsylanie usmiechow wszystko szlo swietnie. Ale oczywiscie los nigdy nie byl Lou zbytnio przychylny, wiec dostarczyl dwie polskie ciezarowki, ktore sie rozlozyly na lopatki. Okazuje sie wiec, ze sandalki na niebotycznych obcasach pozostawiaja ciecia niczym skalpelem, jesli przebiegnie sie w nich kilka kilometrow po betonie. Bieganie bylo konieczne, poniewaz za przewodnika sluzyl kolega, ktory nie dosc, ze zrozumienia nie mial ani krzty, to jeszcze czul sie urazony faktem, ze ze wzgledu na obuwie Lou z trudem siega jej do pepka. Staral sie wiec zwiekszyc dystans, zeby ten okrutny dysonans nie rzucal sie zbytnio w oczy. Jedyna pociecha w calej sytuacji bylo to, ze przynajmniej mase rozrywki i uciechy mieli wszyscy obecni kierowcy wozkow widlowych i chlopaki z produkcji. Jeden z polskich kierowcow zlozyl tez Lou propozycje matrymonialna. Tak na oko mial kolo 70tki, ale wielbiciel, to wielbiciel, nie?

Nie zrazona niepowodzeniem, po zaleczeniu ran, Lou zrobila drugie podejscie. Dzien przebiegl (o dziwo) spokojnie, do momentu kiedy to Lou wsiadla do samochodu z zamiarem powrotu do domu. Samochod nie wydal ani dzwieku, co wyjasnily wlaczone nadal swiatla. Jak sie okazuje 10 godzin na wlaczonych swiatlach wysysaja ostatnie resztki zycia z kazdej baterii. Ze wzgledu na pozna godzine w firmie obecni byli juz tylko wyzsi stopniem szefowie i druga zmiana robotnikow na fabryce. Na widok Lou pchajacej samochod w niebotycznych czerwonych szpilkach, zarowno jedni jak i drudzy poczuli sie co najmniej rycerzami na bialych rumakach, poniewaz parking poniekad pustej firmy zapelnil sie w 10 minut chetnymi do pomocy kolegami. Reka drgnela Lou tylko raz w kierunku aparatu na widok CEO w garniturze starajacego sie wraz z dwoma wozkowymi wystartowac jej przestarzaly wrak  na pych. Po krotkim namysle wizja bezrobocia zwyciezyla nad wizja fotki jednej na milion.
Godzine pozniej po setkach bezskutecznych zabiegow, jeden z kolegow machnal grzywka w strone zaparkowanych przy ulicy ciezarowek, stwierdzajac "Kurcze, ci goscie to zawsze maja przy sobie kable".
Tajemnica pozostaje jakim cudem umknely Lou dwa wielkie tiry zaparkowane 10 metrow dalej, z dwoma rozbawionymi kierowcami przygladajacymi sie akrobacjom wozkowych i szefow (w miedzyczasie do grupy doszedl tez szef calego koncernu, wzmagajac w Lou poczucie, ze jak nic, gdzies za rogiem czai sie telewizja z ukryta kamera...). Na plandekach blyszczaly krowia czcionka LOGISTYKA I TRANSPORT. Rozbawienie kierowcow siegnelo zenitu, kiedy to Lou przewlokla sie na druga strone ulicy i w ojczystym jezyku poprosila o zestaw kabli (oczywiscie mieli dwa).
Jak na chwile obecna Lou jest pewna tylko dwoch rzeczy. Za nic na swiecie nie idzie jutro do pracy. Oraz ze wysokie obcasy sciagaja polskich kierowcow ciezarowek. Parami.

Tuesday 29 May 2012

Punkt widzenia

Na quick zarciu u wujka Donalda:
Maz: Popatrz kochanie, Pociecha dostala opaske ninja.
Zona: Smiem watpic, ze w zestawy dla dziewczynek wkladaja opaski ninja...
M: A nie popatrz, to bicz.
Z: Albo wstazka do gimnastyki artystycznej?
M: Aaaaa... to by wyjasnialo ta ilosc rozowego...

M: Ludzie, znowu siedzisz godzine w lazience.
Z: Jaka godzine, nie wiecej niz pol.
M: trzy kwadranse jak nic..
Z: Przyznam sie do 35 minut, ale uprzatnelam Twoje pobojowisko i nastawilam pralke za co nalezy mi sie dodatkowe 10 minut.

M: Ja tego nie rozumiem. Po co ci kolejne buty???
Z: Ja tez nie rozumiem po co ci kolejna gra komputerowa, a sie nie czepiam. Za bardzo.

Wednesday 16 May 2012

Wiek rozumu. Podobno.

W pracy: kolezanka z naprzeciwka jak zegarynka pilnuje przerw na obiad i juz za 5 stoi z torebka w rece gotowa do wyjscia. W przerwach od przerw narzeka na nawal pracy i na to, ze sobie nie radzi. To, ze ja siedze z kanapka nad klawiatura i wychodze dzien w dzien co najmniej pol godziny pozniej niz powinnam jakos jej umyka. Najwidoczniej. Dzis zaproponowala, zebym przejela od niej czesc klientow, bo ona sie przepracowuje. To, ze nie dostala zszywaczem po twarzy to tylko zasluga spanikowanego wzroku szefowej, ktora mnie az za dobrze zna. Na moja pocieche szef i szefowa po mojej stronie, wazny projekt w rekach i klienci z reki jedza. W poniedzialek Runda Druga.

W domu: Niagara w lazience (dzieci wyszly z kapieli), Sahara w korytarzu (z pylu po tynkowaniu, ale zawsze) i Mont Everest obok deski do prasowania. Malowanie, sprzatanie, przerzucanie gruzu, przerzucanie prania i teskny wzrok na moja odlegla, wystygla, osamotniona kanape. Rzut oka na odmalowany i odgruzowany korytarz i juz chce, zeby wszystko tak. Ruszam do pracy.

W zyciu: mokre calusy Pociecha po przebudzeniu i cieple stopy zawsze goracej Pociechy, ktora przytuptala do sypialni. To cieplo to po Aminskim, ktory grzeje jak piecyk elektryczny niezmiennie noc w noc. Aminski nadal sie gniewa o krotka czupryne. Zaden argument nie koi jego zranionych uczuc. Bo zona powinna miec warkocz do pasa i 40 cm na raz bez uprzedzenia przyprawilo go niemal o zawal serca. Na dole robie kanapki, bo te od mamy lepsze. Bez skorki i z gruba warstwa twarozku. Glosne i melodyjne DADAdadaDADAdadaDADA za plecami informuje, ze Pociech tez zada kanapki i wiem, ze jak sie odwroce zobacze dwa palce wskazujace desperacko wyciagniete w strone stolu. DADAdadadaDADA w strone szklanki mleka. DA! DA! = Wez mnie na rece. I "Mamo, ty mnie ubierz. Tak samo jak siebie". Pociecha maluje ukradkiem usta (i pol twarzy) moja szminka i 'psik psika' moja perfuma.
Dwoje sie i troje. Aminski podaje kawe, ktora ostygnie pozniej na stole, bo czasu brak, zeby wypic. Tysiac calusow na pozegnanie. Jakbysmy sie wszyscy zegnali na miesiac, a nie na kilka godzin. Wsamochodzie do domu epopeja o jej dniu. Kto kogo popchnal i kto ile zjadl i ile spal i kogo ugryzl i co narysowal. Jak katarynka. Jak mamusia za mlodu. Pociech robi za tlo przyciszonym mamamapapamammampapapapa, ktore kilka godzin pozniej pomoze mu zasnac. Przed zasnieciem czytamy o smokach i ksiezniczkach, o dinozaurach i alfabecie. Pociecha wytrwale probuje napisac MAMA. Cala malowanka w zygzakach niebieskim tuszem. A gdy zgasnie swiatlo musze jeszcze zaspiewac jak bardzo ja kocham.
Jak ja ich kocham.

Loulou z szabelka w dloni stoi gotowa na trzecia dyche.

Monday 7 May 2012

O Lou powstalej z gruzu i tynku.

O- i inne -nety mnie doprowadzaly do bialej goraczki juz od jakiegos czasu i nadszedl moment, kiedy moja (watpliwych rozmiarow) cierpliwosc sie wyczerpala. Jak sie pisze posty o wpol do 12ej w nocy kosztem drogocennego snu, to sie nie ma czasu 15 razy ladowac tej samej strony. Baj baj wiec necie i witaj blogerze.

W miedzyczasie powoli otrzepujemy sie z gruzu i tynku. Nawet farbe tu i owdzie udalo sie juz zmyc. Jeszcze mi sie wydaje, ze snie. Z drugiej strony marzy mi sie pelne 8 godzin snu, manicure i fryzjer. Taki fryzjer co tynk z wlosow potrafi dobrze wyczesac, bo jak na razie to me loki zostaja w takiej pozycji w jakiej je postawie. (Czytaj: jesli nieopatrznie zdmuchne grzywke z oczu to otrzymuje efekt pawiego ogonu nad czolem). Dama z klasa i farba na paznokciach (café au lait - niemalze moze robic za lakier Chanela).
W miedzyczasie Pociecha lsni codziennie bialymi posladkami, poniewaz schodzenie po schodach na zadku nagle jest bardzo zabawne. Pociech na szczescie jeszcze sie schodow nie tyka, ogranicza sie do lizania pedzli i machaniem szpachla do tynku kolo swoich pieknych oczu.
Jeszcze tydzien... jeszcze tydzien i koniec. Przynajmniej do czerwca.