Sunday 25 August 2013

Dziennik z podrozy

Najwidoczniej tylko po urlopie mam tyle energii, zeby cos napisac po godzinach.

Tym razem kolejna podroz teoretycznie skazana na kleske: wypad pod namioty z dzieciakami w przedziale wiekowym 2 do 3ech lat dreczyl mnie koszmarami juz na miesiac przed. I rzeczywiscie:
1) Kilka razy w nocy biegalismy z jednego namiotu do drugiego, bo mamy przerzucony z malego lozeczka na dwuosobowy materac turlal sie cala noc dopoki w cos nie rabnal. Najczesciej w siostre.
2) Pobudka codziennie o 7 rano, bo otwierac namiot dzieci sie nauczyly pierwszego dnia.
3) Proby samobojcze Pociech w basenie. Pociechy skaczacej ze wszystkiego co wystawalo ponad wode i Pociecha lubujacego sie w przebywaniu glownia POD woda.
4) W przerwach od lykania wody w basenie Pociech lizal WSZYSTKO. Sciany, mury, slupy, jedzienie, ktoremu sie spadlo i to ktore sie juz przydeptalo. WSZYSTKO.
4) Od lizania dostal biegunki, ktora cudownie sie zbiegla z oduczaniem go pieluch i zapewnila mi rozrywke w formie zwiedzania wszystkich publicznych toalet w okregu 40 kilometrow od campingu. Glownie tych typowo francuskich: "na narciarza".
5) Jakby tego bylo malo Pociech zareagowal na mieszanke parowek na lunch z czekoladowymi lodami na przekaske i alpejskimi serpentynami w drodze do domu haslem "Boli mnie tu pod pacha". "Boli mnie pod pacha" okazalo sie synonimem "Zaraz puszcze ciekawego pawia na caly samochod". Reaguje traumatycznie na lody czekoladowe do tej pory...

Oprocz tego normalka: kamyczki w nosie, pozdzierane kolana i regularne znikniecia, kiedy to dzieciom nudzilo sie nasze towarzystwo i cichaczem szly w odwiedziny do innych campingowiczow.

Tak jak wiec pisalam: podroz teoretycznie skazana na kleske. Teoretycznie, poniewaz byly to absolutnie NAJLEPSZE WAKACJE MOJEGO ZYCIA. Slowo.
100% czasu dla rodziny, zarwane nocki, nadrabiane popoludniowa drzemka w cieniu, pyszne zarelko bez pospiechu i godzina przytulania po pobudce, zeby dac pospac jeszcze innym uzytkownikom campingu. A podekscytowany wyraz twarzy dzieciakow pytajacych, "a co robimy teraz??" upewnil nas, ze dla nich to tez byl niesamowity wyjazd. Powtorka zaplanowana.





Sunday 7 April 2013

Smak Afryki

To minicukinie nadziewane mielonym miesem z cynamonem.
To kawa, od ktorej wloski na karku staja deba.
To ciastka do kawy, zawierajace ilosc kalorii rowna temu co spozywam przez miesiac.
To mietowa herbata, klejaca sie do zebow od cukru, serwowana w srodku parku w malutkich szklaneczkach prosto z wielblada (!).
To pomidory tak pelne smaku, ze grzech je przyprawiac.
To oliwki tak pikantne, ze traci sie glos na kwadrans.
To cous-cous, ktorego po prostu nigdy nie ma sie dosyc.
To boskie grillowane sardynki w malenkiej knajpce "Dobra goscina" z widokiem na morze.
To swieze bagietki serwowane do WSZYSTKIEGO (oprocz kawy).
To Fanta tak pomaranczowa, ze zapewne swieci w nocy (i niezbyt latwo zmywalna z ust i jezyka).
To frytki ze slodkich ziemniakow (mniam mniam mniam).
To pizza, pyszna, tlusta, podobno z czyms seropodobnym, bo sera brak.

Obrazilam sie na moja wage.

A o calej reszcie bedzie innym razem, jak uporzadkuje, bo moglabym napisac ksiazke.

Saturday 16 March 2013

O komputerowych wampirach

Nowy system komputerowy wysysa z nas energie, krew i marne resztki zycia. 9 godzin w biurze staram sie nie zatluc kierowniczki projektu zszywaczem. "Przygladamy sie temu", "zajmujemy sie tym" oraz "zostalismy o tym poinformowani" to 3 standardowe odpowiedzi na setki problemow zglaszanych codziennie juz przez 4ty miesiac. Rozwiazanie problemu doprowadza do kolejnych 3 usterek, (ktore oczywiscie musimy zglosic i szczegolowo opisac) lub ponownie wydluza czas wykonywania standardowych czynnosci. System za 3 miliony, ale pieniedzy na podwyzki i nowy personel brak.
Jade do domu usilnie probujac utrzymac przynajmniej jedno oko otwarte. Wkladam Pociechy do lozek i opieram sie checi zasniecia na podlodze. Po czym pol godziny pozniej odlatuje na kanapie. 4ty miesiac wyciety z zycia. Z 5cioosobowego teamu jedna ciezarna ze stresu urodzila przedwczesnie, dwoje najmlodszych zlozylo wypowiedzienie, czwarta najstarsza zostaje przeniesiona do innego dzialu. Jakby nie liczyl, za poltora miesiaca bede robic za piatke. Szefostwo natomiast obiecuje "przygladac sie z bliska sytuacji". Kryzys.
Wiec kiedy w piatkowy poranek nie udalo mi sie ani podniesc z lozka ani odzyskac glosu, po raz pierwszy w moim zyciu grypa okazala sie zbawieniem. Nabieram dystansu, zbieram mysli. Nie wiem czy obiektywnie, bo na przeciwbolach.
W miedzyczasie dzieci kuruja mnie flanelowymi nalesnikami z brukselka, shake'ami z drewnianych jajek i plastikowych truskawek oraz moca usciskow (polaczonych ze skakaniem po brzuchu). Odpoczywam.

Saturday 5 January 2013

Z uklonami dla Krolowej

Dalam rade! Dalam rade! Nie zgubilam dzieci, nie okradli mnie (poza urzedasami z Eurostara, ktorzy okradli mnie z 80 funtow za miejscowke dla Pociecha grozac wizja Sylwestra na St. Pancras), Pociech niczego nie podpalil (aczkolwiek odbezpieczyl jedna gasnice), Pociecha nikomu jedzenia z gardla nie wyrwala (to ze Kaczka faszerowala ja czekoladkami, ciasteczkami, muffinami, parowkami i serkami homogenizowanymi mialo na ten fakt zapewne niejaki wplyw).
Ku mojemu zaskoczeniu nie pozostala mi po wyjezdzie zadna trauma, a jedynie przyjemne wspomnienia. Z trauma pozostaly kuzynki, ktore ciagaly wozek z Pociechem aka Pasza Euston Square w gore i dol NIEruchomych schodow, podazajac za policja, ktora wsadzila nas w koncu w niewlasciwe pociag. Mielismy zwiedzanie Tube wieczorowa pora, z racji iz zamknieta glowna (i mnie bardzo potrzebna) linie metra. Na trase opisana na necie jako polgodzinna, stracilysmy  poltora.
Dalej poszlo juz z platka. Pociech najadl sie w Macu frytek z podlogi, oblal pol wagonu czekoladowym mlekiem i uparcie probowal uciec na kazdej stacji. Pociecha wytapetowala wagon okruszkami chrupkow i urzadzila pokaz gimnastyki skaczac do Ganga stajl we wlasnym wykonaniu po siedzeniach.
Z drgajaca powieki pozostawilismy Norweskiego, ktorego najpierw zabila poranna pobudka, a nastepnie nadmiar energii do zuzycia nafaszerowanych czekoladowymi buleczkami z parowkami dzieci. Utrzymujacy sie nadmiar energii wykanczal Norweskiego codziennie w godzinach popoludniowych. Przepustka na drzemke byla jednak miernym aktem litosci, poniewaz przebiegle Pociechy jak charty wyczuwaly pod ktora sciana spi Fujek i obieraly ja sobie jako cel do pukania, stukania oraz glosnych okrzykow w strone kontaktow.

Dzieciaki wymienily sie tez doswiadczeniami i tak to Pociecha nauczyla Dynie jak ulzyc pechcerzowi w szczerym polu i dokladnie zanotowala przepis na zupe marchewkowa ze Smarties oraz fakt, ze nie zasypia sie bez przynajmniej 10osobowej pluszowej obsady w lozku. Prawie nam pluszakow zabraklo w domu.

A Kaczka jak to Kaczka. Spokojnie, bez stresu wyciagala kolejne ciasta, zapiekanki, faszerowane kaczki i pyszne strucle karmiac nas do oporu i ignorujac fakt, ze moje dziatki demoluja jej domostwo.

Tesknim juz okrutnie, wiec czekamy na rewanz.

PS. Po porownaniu doswiadczen w Lille i Londynie, nigdy przenigdy nie wybiore sie w taka podroz do Francji, gdzie najwidoczniej matka z wozkiem i tobolami to frajer, ktorego mozna latwo wyprzedzic w kolejce, uprzedzic w pociagu i udawac slepego kiedy frajerka szarpie sie z wozkiem na schodach. Za to Brytyjczycy - prawdziwi dzentelmeni. Wagon czekoladek im za to.